piątek, 24 stycznia 2014

Chapter Twenty



-Pa, wpadnę jutro- oznajmił Jus, a następnie pocałował mnie przelotnie w policzek i wyszedł. Zamknęłam drzwi, a następnie przygryzłam wargę. W moim brzuchu szalało stado motyli.
-Jesteś chamska- przyznała Agnes.
-Spadaj- odszczekałam się
-Z twoim kolegą chętnie-zaśmiała się, a ja miałam chęć ją zamordować
-Masz się do niego nie zbliżać zrozumiano?!- krzyknęłam przy nagłym przypływie emocji.
-Bo co?-syknęła
-Bo będzie naprawdę źle- popchnęłam ją na ścianę i przeszłam obok. Usiadłam w kuchni na wysokim krześle i wzięłam do rąk jabłko.  Drzwi się otworzyły, a w korytarzu usłyszałam głos brata
-Muszę pogadać z tobą i Noemi- oznajmił tej małej zdzirze .
-Czego?-odezwałam się.
-Chodźcie obie do salonu.- zrobiłam co mi kazał i czekałam na jego wypowiedź.- Mam może złe, może dobre wieści…
-Do rzeczy-pogoniłam go. Agnes spojrzała tylko na mnie gniewnie, ale to zignorowałam.
-Musimy się wyprowadzić, przenieśli mnie.
-Gdzie?-zapytała Agnes
-Los Angeles- odpowiedział jej spokojnie.
-Ale fajnie- spojrzała i wystawiła język.
-Nigdzie się nie wybieram –oznajmiłam szorstko
-Musimy
-Nie słyszałeś, NIGDZIE NIE JADĘ
-Ale Noemi…
-Nie ma ale!- uniosłam się
-Znalazła sobie jakiegoś idioty
-On nie jest tego wart…- spojrzał na mnie.
-Nic nie wiesz! Nie zmienię swojej decyzji. Zostaję tu i koniec, a wy sobie jedźcie w cholerę- krzyknęłam i wyszłam z  domu, trzaskając drzwiami. Od razu udałam się w stronę mieszkania Justina. W połowie drogi zaczęłam biec, by znaleźć się tam jak najszybciej. Gdy wreszcie byłam na miejscu najpierw unormowałam swój oddech, a następnie zadzwoniłam do drzwi. Nawet się nie zorientowałam, jak łzy zaczęły spływać po mojej twarzy, na samą myśl, że musiałabym go zostawiać. Drzwi otworzył mu Justin z wielkim uśmiechem na twarzy, ale gdy mnie zobaczył od razu zastąpiło go zmartwienie. Bez zastanowienia mocno wtuliłam się w jego ciało, a łzy zaczęły spływać mi coraz szybciej.
-Co się stało?-zapytał, głaszcząc mnie po głowie.
-Chyba się wyprowadzam…- oznajmiłam wręcz dławiąc się swoimi łzami.
-Co? Ale jak to?- weszliśmy do salonu, który o dziwo był pusty. Jus usiadł na kanapie i pociągnął mnie na swoje kolana.
-Przenoszą mojego brata.
-Dokąd?
-Los Angeles- wymamrotałam
-Nie martw się na zapas- pocałował mnie w czoło. – Wymyślimy coś. – uśmiechnęłam się n dźwięk jego słów.
-Mam nadzieję. Nie chcę wyjeżdżać
-To śmieszne- zaśmiał się. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego zdziwiona- Jak w  tak krótkim czasie i okolicznościach siebie pokochaliśmy- kącik jego ust uniósł się lekko do góry
-Masz rację, ale to dobrze. Już postanowiłam, nigdzie się nie wybieram- uśmiechnęłam się lekko
-Cieszę się- pocałował mnie lekko w usta. Drzwi od mieszkania zatrzasnęły się  z wielkim hukiem, a do salonu weszła zapłakana Jazmyn…
**************************************
I co, jak mi wyszedł? Wiem, że mógłby być dłuższy, ale obiecuję, że przyjdzie czas, że rozdziały będą dość długie. Wierzcie mi ;). 4 komentarze = rozdział dwudziesty pierwszy

2 komentarze:

  1. Swietny... nie moge sie doczekac nn.

    OdpowiedzUsuń
  2. fajny blog! pisz dalej!
    http://slighterlife.blogspot.com/
    a to mój ;)

    OdpowiedzUsuń